niedziela, 15 grudnia 2013
Listopadowo-grudniowe nowości
...czyli co mi przybyło. I na razie raczej więcej nie przybędzie, mam bana na zakupy... Chociaż skądinąd wiem, że Mikołaj coś tam kosmetycznego mi przyniesie ;)
Niestety, światło dzienne jest teraz praktycznie nieuchwytne, toteż z części zdjęć zadowolona nie jestem, ciężko było mi uchwycić większą grupkę przedmiotów razem... Ale cóż, nie będę czekać przecież do wiosny ;)
Pierwsze łupy pochodzą ze słynnej rossmannowskiej promocji -40% na kolorówkę, bo oczywiście nie mogłabym przejść obok takiej oferty obojętnie. Bronzer Miss Sporty, lakiery Wibo i Lovely, błyszczyk Manhattan w ciekawym, ciemnym kolorze(ciężko taki upolować, widziałam jeszcze tylko w szafach Revlonu podobny odcień), szczoteczka do rzęs już poza promocją, stylizator do brwi... i niestety, pomadka w cudownym kolorze od Rimmela, którą muszę jednak komuś oddać.
Uczuliła mnie za każdym razem gdy się nią pomalowałam. Jest bardziej czerwona niż zwykle używane przeze mnie szminki, więc podejrzewam uczulenie na barwnik :/
Zestaw większego kalibru, wśród którego można znaleźć moją ulubioną ostatnio tanią maskę do włosów, cudownie pachnący różami płyn do kąpieli czy delikatny żel aloesowy. Testy na razie wypadły pomyślnie w każdym przypadku.
Każdy z powyższych kosmetyków już wypróbowałam i z każdego jestem zadowolona. Africa od W7 idealnie wpisuje się w moje potrzeby i niewielkie obycie z różami i bronzerami. Tusz obłędnie wydłuża rzęsy, przy dwóch warstwach nieco je jednak skleja(konieczna szczoteczka). Kredka i eyeliner są bardzo w porządku, a baza... Po kilku użyciach nie wiem, jak wcześniej mogłam bez niej się malować ;)
Maseczka nawilżająca w kolejce do wypróbowania od Bielendy, oraz maska do stóp z tej samej firmy o fenomenalnym działaniu. Polecam, kocham i regularnie wracam, ma cudowny skład!
Krem do rąk zaraz po wodzie ma masło shea i pięknie pachnie słodką żurawiną, oby nawilżył moje suche dłonie i zmiękczył skórki.
O tych panach napisze z pewnością osobny post - moje paznokcie są w opłakanym stanie, ruszyłam im więc na ratunek. Żółta odżywka w 100% handmade ;) Zobaczymy, co z tego będzie.
Moje pierwsze cienie z Inglota i wiem jedno - nie ostatnie ;) Wybór kolorów niesamowity, fajna pigmentacja, zwłaszcza na bazie... Dobrze mi się je nosi. W ciągu ostatniego miesiąca nie ma chyba dnia, żeby na moich oczkach nie gościł przynajmniej jeden z nich.
A tak wyglądają ;)
No i zamówienie mające pomóc w tworzeniu świątecznej atmosfery - woski Yankee Candle.Jak widać nie poczekałam, ale po prostu musiałam spróbować Spiced Orange - po pierwszym użyciu jak na razie pobił dotychczasowego ulubieńca, Kitchen Spice. O reszcie wypowiem się jak potestuję, a zdecydowanie mam co.
Naprawdę, musi mi ktoś odebrać kartę i gotówkę, bo jak wpadnę w szał zakupów, to wprost nie można mnie powstrzymać...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
tez tak mam z zakupami - jak raz zaczne to nie moge skonczyc :) ale czasami warto :)
OdpowiedzUsuńCzasami, byle nie zawsze ;)
Usuń