...czyli najulubieńszy, najlepszy produkt do ust jakiego zdarzyło mi się kiedykolwiek używać, a o którym niedawno wspominałam :)
Wygląda trochę niepozornie, prawda? Cóż, kryje w sobie wielką moc, zaprawdę, wielką i cudowną. W tej chwili nie używam już niczego innego, a pomadkę brzozową od Sylveco mams tale przy sobie i smarują nią usta wręcz z nabożną czcią. I już szukam, gdzie koło siebie będę mogła nabyć ją stacjonarnie, jak ją wykończę...
Przybyła do mnie w uroczym pudełeczku, na takim oto sianku. Pierwsza wygrana w życiu, u Lili i od razu jaka przemiła :) O innych kosmetykach wypowiem się w swoim czasie, bo też są świetne, jednak ochrona ust to ostatnio moja pięta Achillesa, że tak to ujmę, zresztą opisywałam swój porblem w poprzednim poście. Niestety, praktycznie każda kolorowa pomadka/błyszczyk w tej chwili mnie uczulają. I tak, idę z tym do dermatologa, bo mam już dosyć.
Ta pani natomiast wpadła mi w oko już jakiś czas temu, dlatego gdy tylko okazało się, że mam ją w swoim posiadaniu, od razu się na nią rzuciłam. Jedno słowo? ULGA.
Jest miękka. Jest hipoalergiczna. Jest kremowa. Jest nawilżająca. Jest cudowna.
W takim oto niepozornym, chociaż estetycznym, plastikowym opakowaniu kryje się 4,4 grama pomadki, która jest samym dobrem. wystarczy spojrzeć na skład:
Masło karite (Shea),
Wosk pszczeli,
Olej sojowy,
Olej jojoba,
Olej z wiesiołka,
Masło kakaowe,
Betulina,
Wosk carnauba
Nie ma parafiny. Nie ma lanoliny, czyli dwóch substancji znajdującej się w prawie każdym drogeryjnym balsamie/pomadce. Za to są oleje. Są masła. Jest betulina. Żadnych alergenów, żadnych substancji drażniących, sama natura. Firma Sylveco naprawdę się postarała robiąc tę pomadkę(nie tylko zresztą ją). Wielki plus.
Z tego powodu ma też bardzo miłą konsystencję, w zetknięciu z ustami gładko się rozsmarowuje, ale nie rozmyśla i nie topi. Nie pachnie, przynajmniej ja nic nie czuję.
Właściwie nie ma żadnych wad(poza tym, że kiedyś się skończy). Działa obłędnie nawilżająco i znacząco poprawia wygląd i kondycję ust. Zdecydowanie zostanę z nią chyba na zawsze.
Dodam, że ma też rokitnikową siostrę - niezłą, ale nie aż tak dobrą.
Mnie seria brzozowa z betuliną najbardziej podeszła i kocham ją miłością wielką, choć przyznam że samej pomadki nie znam... Ale dobrze wiedzieć, że to ona jest tym wspaniałym maleństwem :) jak dobrze mieć Sylveco stacjonarnie!
OdpowiedzUsuńA ja z serii brzozowej tylko pomadkę znam - kremy mam rokitnikowe, wczesnej nagietkowe :)
UsuńA stacjonarnie o dziwo też mam, nawet po drodze na uczelnię, więc będzie gdzie uzupełniać zapasy :)
Do tej pory miałam lekki krem rokitnikowy i kurację do stóp. Obydwa produkty sprawdziły się u mnie wyśmienicie, więc kolejne zakupy są bardzo prawdopodobne. Będę pamiętać o tej pomadce :D
OdpowiedzUsuńO, krem rokitnikowy mam teraz, lekki i z betuliną. I w sumie po nich to produkty Sylveco chyba nawet w ciemno mogę kupić ^^
Usuńmam tisane i wystarcza :D
OdpowiedzUsuńWiesz, też bym chciała, żeby wystarczyło mi jedno coś :D
UsuńJa mam właśnie rokitnikową i bardzo ją lubię, ale skoro piszesz, ze ta lepsza to chętnie wypróbuję, zwłaszcza ze ta rokitnikowa troche smierdoli ;-p
OdpowiedzUsuńMi zapach akurat nie przeszkadza, ale fakt, brzozowa lepsza :)
Usuń