sobota, 31 sierpnia 2013

The Body Shop, maslo do ciala


 Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Blogera ;)
 Dzisiaj recenzja mojego jak na razie ulubionego masła do ciała z The Body Shop o zapachu jagody czy też raczej - borówki.


Masło nabyłam na dosyć "słynnej" promocji w tym roku. Polowałam na marakuję, ale kiedy dotarłam od jedynego Body Shop'u w mieście niestety, okazało się, że większość promocyjnych zapachów jest wyprzedana. Miałam od wyboru to, albo cytrynę. Ze względu na piękny zapach niebieskiego masełka i nieco chemiczny cytryny od razu chwyciłam za to ;)


Masło ma typowe dla innych maseł tej firmy opakowanie, całkiem ładne, estetyczne i poręczne. W dodatku wytrzymałe, bo mimo trzymania w łazience napisy ani etykiety się nie starły. Jest tego 200ml, czyli całkiem sporo, a korzystam z niego na spółkę z mamą i jeszcze nie wykończyłyśmy opakowania.


Ten produkt nieziemsko pachnie. Czasem otwieram go tylko po to, by powąchać. Zapach kojarzy mi się ze świeżymi borówkami z targu, utrzymuje się długo na skórze i nie jest chemiczny. Za to ogromny plus, bo ja uwielbiam wszystko, co pięknie pachnie. A borówki są dobre na wiosnę i lato.


Konsystencja jest typowo maślana. to nie jest delikatny balsamik, to jest masło - gęste i treściwe, chociaż zadziwiająco dobrze się przy tym rozprowadza. Zostawia na skórze ochronną warstwę, która może nieco przeszkadzać w upalne dni - wtedy go nie używałam.


Dobrze odżywia skórę i nawilża, ciało jest potem miękkie i aksamitne w dotyku, nie straszne mu także najbardziej suche miejsca - kolana i łokcie. Zresztą skład jest dosyć przyjemny, może nie do końca naturalny, ale nie szkodzi, a wręcz przeciwnie, rzeczywiście działa. To masło jest zresztą przeznaczone do skóry suchej.

Skład: Water, Octyl Palmitate, Cyclomethicone, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glycerin, Glyceryl Stearate, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, PEG-100 Stearate, Cetearyl Alcohol, Lanolin, Phenoxyethanol, Theobroma Cacao (Cocoa) Butter, Ceteareth-20, Hydrogenated Castor Oil, Vaccinium Corymbosum (Blueberry) Seed Oil, Methylparaben, Propylparaben, Xanthan Gum, Fragrance, Tocopherol, Limonene, Benzyl Alcohol, Disodium EDTA, Hexyl Cinnamal, Linalool, Sodium Hydroxide


Bardzo lubię ten kosmetyk, na pewno skuszę się na inne z The Body Shop. Jedynym minusem są niestety ceny - normalnie masło to wydatek rzędu prawie 70 złotych. Także cudowne masełka do ust, które wspominam z pobytu w Anglii u nas kosztują około 25 złotych.
Dlatego w moim odczuciu są to produkty dla nas, Polaków, prawie że luksusowe, takie, których nie kupi się ot tak, a raczej od "święta"(myślę, że są idealne na prezenty). Ale czasem warto zaszaleć, bo nie są to pieniądze wyrzucone w błoto.


środa, 28 sierpnia 2013

Ulubione produkty do twarzy

Dzisiaj wpis o tym, co najbardziej lubię i czego właściwie stale używam od lipca do pielęgnacji mojej kapryśnej cery, pomijając oczywiście Epiduo i robione coś ;)


Jak widać są to aktualnie cztery produkty. Tylko cztery, czy aż cztery?
Zaryzykuję stwierdzenie, że tylko. Z pewnością gdy jesień zacznie się pełna parą i zrobi się chłodno moja skóra zrobi się jeszcze bardziej wymagająca i konieczny będzie chociażby jakiś gęsty, treściwy krem na noc. Na razie jednak to mi wystarczy.


Pianką Pharmaceris T codziennie myję twarz.Sprawdza się bardzo dobrze, lepiej od wielu żeli czy mydeł. Wprawdzie nie do końca powstrzymuje łojotok i matowi skórę, ale bardzo ładnie i zarazem delikatnie oczyszcza. Nie podrażnia, nie kłóci się z moją cera, a to dla mnie najważniejsze.


Ma dosyć wodnistą(jak na piankę) konsystencję. Jest dosyć wydajna, na umycie całej twarzy wystarcza mi jedna pompka, chociaż zaobserwowałam to, co zauważyły użytkowniczki innych pianek Pharmaceris - na początku szybko jej ubywa, po połowie idzie wolniej. Magia ;)

Skład: Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Betaine, Disodium Ricinoleamido MEA-Sulfosuccinate, Methyl Gluceth-20, Propylene Glycol, Hydroxyethylcellulose, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Disodium EDTA, Tamarind (Tamarindus Indica) Extract, Burdock (Arctium Majus) Extract, Zinc PCA, Benzyl Alcohol, Biotin, Methylparaben, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone, Parfum 


Cetaphil kupiłam po tym, jak moja dermatolog poleciła mi go do stosowania w dzień po nocy z Epiduo. Ten krem bardzo dobrze nawilża przesuszoną żelem skórę, nie powoduje podrażnień, a nawet łagodzi te, które się pojawiły, regeneruje cerę.


Konsystencję ma delikatnie lejącą, pozornie lekką, jednak  po nałożeniu na twarz zostaje na skórze tłustawa warstewka. Z tego powodu nie nadaje się pod makijaż, ale gdy latem siedzę w domu i tak się nie maluję, dlatego spokojnie go używam.
Jest bardzo wydajny, dlatego warto w niego zainwestować(kosztuje ok 30-40 zł, zależnie od apteki).

 Skład: Aqua (Purified Water), Glycerin, Hydrogenated Polyisobutene, Cetearyl Alcohol (and) Ceteareth-20, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Butyrospermum Parkii (shea Butter), Tocopheryl Acetate, Cyclopentasiloxane, Sodium PCA, Cyclopentasiloxane (and) Dimethiconol, Benzyl Alcohol, Phenoxyethanol, Panthenol, Sodium Polyacrylate, Farnesol, Stearoxytrimethylsilane (and) Stearyl Alcohol, Acrylates/ C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Citric Acid, Sodium Hydroxide.


Drugim kremem, który stosuję jest Sylveco, Lekki krem nagietkowy. Kupiłam go gdzieś w maju i w roku akademickim używałam codziennie, teraz nakładam go gdy gdzieś wychodzę, pod makijaż. również wtedy, kiedy mam wyjątkowo podrażnioną skórę, bo właściwości kojące ma chyba nawet lepsze niż Cetaphil.


Krem jest dosyć lekki, bardzo wydajny(od maja zdaje się nie kończyć), nadaje się pod makijaż. Bardzo go polubiłam, jego i jego działanie i rozumiem, skąd tyle pochlebnych opinii w Internecie - świetnie nawilża, koi, przyspiesza gojenie wyprysków. No i ma ładny skład:

Woda,  Olej z pestek winogron,  Olej sojowy,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  Masło karite (Shea),  Stearynian glicerolu,  Olej arganowy,  Olej jojoba,  Kwas stearynowy,  Alkohol cetylostearylowy,  Alkohol benzylowy,  Betulina,  Witamina E,  Ekstrakt z aloesu,  Alantoina,  Guma ksantanowa,  Kwas dehydrooctowy,  Ekstrakt z nagietka lekarskiego,  Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej,  Lupeol,  Kwas oleanolowy,  Kwas betulinowy.


Ten żel kupiła mi mama przed pójściem do dermatologa. Zal było mi go nie używać, więc ustaliłyśmy z lekarką, ze ostrożnie będę go próbować. Stosuję go więc co kilka dni, czasem pod makijaż, bo idealnie się wchłania. Minimalnie wyrównuje koloryt skóry i likwiduje przebarwienia, niestety nie stosuję go codziennie, więc nie mam okazji zaobserwować w pełni jego działania.


Jego niewątpliwym plusem jest konsystencja, lekka, żelowa, błyskawicznie się wchłaniająca. Przy okazji trochę nawilża, chociaż w mniejszym stopniu niż pozostałe moje kremy.
Skład ma specyficzny dla azjatyckich kosmetyków(silikony), tym bardziej więc obchodzę się z nim ostrożnie ;)

 Skład: Snail Secretion Filtrate, Butylene Glycol., Cyclopentasiloxane, Glycerin, Bis-ped-18 Methyl Etherl Dimetyl Silane, Polysorbate 10, Sodium Hyaluronate, Carbomer, Glycolsyl Trehalose, Hydrogenated Starch Hydrolustate, Triethanolamine, Dimethicone/vinyl Dimethicone Crosspolymer, Dimethicone, Hydroxyethulcellusole, Caprylyl Glycol, Ethylexylglyceriunm Sodium Polycarylate, Centellia Sinensis leaf Extract, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Betula Platyphylla Japonica Jucie, Tropolone, Copper Tripeptide-1, Allantoin, Panthenol, Olea Europea (Olive) fruit oil, Heliantus Annus Seed Oil, Palmitoyl Pentapeptide-4, Denosine, disodium Edta.

 Tak więc jak na razie tak wygląda moja pielęgnacja latem. Jestem z niej zadowolona, dostarcza mojej cerze tego, czego jej potrzeba, chociaż z pewnością zimą może okazać się niewystarczająca.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Kilka slow o mojej cerze i obecnej pielegnacji

Dzisiaj tak jakby kontynuacja poprzedniego postu. Przedstawię tu krótko moje zmagania z cera i obecną pielęgnację, zgodną z zalecaniami dermatologa.

Długo męczyłam się(właściwie całe gimnazjum) z metodami sprawdzonymi przez rodzinę. Głównie polegało to na chodzeniu na oczyszczanie do kosmetyczki i ślepe jej zaufanie. A jak takie oczyszczanie wygląda? Cóż, peeling, czasem mikrodermabrazja, wyciskanie, maseczka, lampy. A w domu - maść cynkowa. Coś jeszcze? Nie, maść cynkowa. I ewentualnie tormentiol. Dobre zawsze. Na wszystko. Od zawsze.

Co zabawne, jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest wujek chodzący każdego wieczoru z białymi kropkami na twarzy. I ja też przez lata tak chodziłam, wierząc, że maść cynkowa dobra na wszystko.

W liceum moja cera trochę się uspokoiła za sprawą środków hormonalnych, jednak po ich odstawieniu wszystko wróciło - w tym roku od lutego męczyłam się z niewiarygodnie wręcz okropna i brzydką cerą. I naprawdę próbowałam wielu sposobów.

Zaczęło się od "naturalnych" metod - najpierw było przemywanie twarzy mlekiem(na początku nawet skuteczne, przez kilka dni), mydło Aleppo, maseczki z glinką zieloną i ghassoul, hydrolat oczarowy i peeling. Niestety, po prawie trzech miesiącach nie było widać żadnych efektów poprawy, wręcz odwrotnie. Wtedy zdecydowałam się zakupić na własną rękę Effaclar Duo. Zanim to zrobiłam, przeczytałam wiele wątków na forach i wiele wpisów na blogach. Zamówiłam, przyszło.
Wykończyłam tubkę, która nic nie dała, niestety. Żadnej poprawy.
W tamtym czasie nawet wizyta u kosmetyczki i oczyszczanie dały rezultat na kilka dni, potem problem wrócił. Czyli właściwie, czego bym nie zrobiła - efektów nie było.

Z tamtego okresu nie mam(chyba na szczęście) zdjęć; te, które wam pokażę są z kwietnia, kiedy jeszcze głównym problemem była kasza.



Uwierzcie, w maju i czerwcu było gorzej i to znacznie. Tego, co miałam na twarzy nie potrafił ukryć żaden podkład, skóra była chropowata w dotyku, a ja nosiłam tylko rozpuszczone włosy, żeby jakoś zakryć chociaż część twarzy. Bolące gule robiły mi się jedna za drugą na czole, brodzie, ale też na linii szczęki i przy uszach, policzki miałam całe czerwone od krostek i śladów po nich.

W lipcu poszłam do dermatologa i to była chyba najlepsza decyzja. Od tej pory, czyli od prawie już dwóch miesięcy stosuję taką sama pielęgnację i jestem bardzo zadowolona z efektów - a to nie koniec. Od jesieni zaczynam kurację wewnętrzną, której rezultaty i przebieg na pewno opiszę.

W tej chwili moja skóra wygląda tak:



Właściwie jedyne z czym nadal walczę to ślady po krostkach, chociaż teraz zaczęły goić się nieznacznie szybciej. Miewam pojedyncze wypryski, ale znikają w ciągu dwóch-trzech dni i są malutkie. Ale przede wszystkim pozbyłam się kaszy, wielkich gul i ogólnego wysypu.


Tych specyfików używam na co dzień i należą one do grupy kosmetyków dostępnych dla każdego, czyli bez recepty. Ich mini-recenzje na pewno się pojawią w osobnym poście.


To zaś jest mój zestaw specjalny, przepisany przez panią dermatolog.
O preparacie w buteleczce niestety nie wiem wiele. Jest to lek robiony w aptece, niestety z recepty nie byłam w stanie odczytać składu : D
Zawiera sporą ilość alkoholu, przez co stosowany zbyt często może przesuszać, jednak jest idealny na punktowe wypryski. Po dwóch dniach nie ma po nich śladu.


Znacznie więcej mogę powiedzieć o głównym "sprawcy", czyli o Epiduo.
Epiduo zawiera głównie adapalen, nadtlenek beznoilu i glikol propylenowy:

Adapalen - Pochodna kwasu naftalenokarboksylowego o działaniu podobnym do retinoidów. W wyniku wewnątrzkomórkowego łączenia się z receptorami jądrowymi kwasu retinowego zmienia ekspresję genów i syntezę mRNA. Jest silnym modulatorem rogowacenia komórek mieszków włosowych, modyfikuje metabolizm keratynocytów, nasilając ich proliferację, przez co wykazuje działanie keratolityczne. Hamuje procesy zapalne: peroksydację kwasu arachidonowego, odczyn chemotaktyczny i chemokinetyczny limfocytów wielojądrzastych. Zapobiega powstawaniu zaskórników (otwartych i zamkniętych), zmniejsza stan zapalny (grudki i krosty) i hamuje rozwój bakterii (Propionibacterium acnes). W przypadku stosowania miejscowego wchłanianie do krwi jest znikome lub niemierzalne.

Nadtlenek benzoilu - lek jest związkiem utleniającym, który działa miejscowo przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie, przeciwłojotokowo, łagodnie keratolitycznie, wysuszająco, miejscowo znieczulająco i przeciwświądowo, pobudza ziarninowanie i syntezę kolagenu. Stosowany miejscowo, samodzielnie lub jako składnik do preparatów przeciwtrądzikowych. Działa głównie na bakterie Propionibacterium acnes, Staphylococcus epidermidis. Uwalnia wolne rodniki tlenowe zdolne do utleniania białek bakteryjnych, hamując rozwój bakterii. Pod wpływem nadtlenku benzoilu zmniejsza się wydzielanie łoju i wolnych kwasów tłuszczowch. Stosowany na owrzodzenie poprawia zaopatrzenie w tlen. Efekt przeciwbakteryjny pojawia się szybko i utrzymuje się przez ok. 48 h. W badaniu na małpach stwierdzono, że po zastosowaniu miejscowym wchłania się w ok. 45%.

Glikol propylenowy stanowi tutaj podłoże leku. 


Stosuję go na noc cienką warstwą na całą twarz. Czasami robię sobie jedno-dwudniowe przerwy gdy moja skora jest zbyt wysuszona. Wystarczy jednak trochę ją nawilżyć, by móc dalej uzywać tego specyfiku bez przeszkód.
Jest skuteczny. I to bardzo, pierwsze rezultaty widziałam już po tygodniu stosowania. Nie uczula, chociaż na początku trochę podrażniał i cera na policzkach była zaczerwieniona.

Generalnie jestem z efektów kuracji bardzo zadowolona i jak na razie - moja cera dawno nie wyglądała lepiej. Dlatego naprawdę cieszę się, że podjęłam decyzję o wizycie u lekarza.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Dermatolog - kiedy, jak, dlaczego?

Miałam w planach post o farbowaniu, nadal jednak nie mam dobrego zdjęcia po, postanowiłam więc poruszyć dosyć ważny myślę temat wizyt u dermatologa i profesjonalnej pielęgnacji cery.
Od zawsze miałam problemy z cerą. Nie były to zresztą byle jakie problemy - podczas gdy moi rówieśnicy mieli raczej lekką postać młodzieńczego trądziku, ja zawsze męczyłam się z istnym wysypem. Cała twarz w chropowatej kaszy, świecąca strefa T, sporo czerwonych krostek, od czasu do czasu bolące gule na czole i brodzie - nie tylko ja to znam.

Jakiś czas miałam względny spokój, myślałam, że mi przeszło, ale od lutego tego roku to, co zaczęło dziać się z moją twarzą było po prostu szczytem. Nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, szczerze, dawno nie miałam tak paskudnej skóry, nie tylko na buzi - ramiona, dekolt, plecy. A na plecach od gimnazjum nic mi się nie pojawiało!

Dlatego zdecydowałam się w końcu iść do dermatologa, kiedy wszystko inne już zawiodło. I gdy mówią wszystko mam na myśli naprawdę, naprawdę duuuuużo  specyfików i sposobów wypróbowanych przeze mnie.

Kiedy w ogóle do dermatologa? Kiedy stan naszej cery jest zły - a mówiąc zły, mam na myśli coś więcej niż kilka krostek znikających po paru dniach. Zadziwiające, jak wiele dziewczyn twierdzi, że ma "okropny trądzik", podczas gdy tak naprawdę wiele z nas zazdrości im cery.
Kiedy z wysypem przestają sobie radzić kosmetyki dostępne w drogeriach czy sklepach internetowych, kiedy krostki nie chcą znikać mimo dbania o cerę, a wręcz przeciwnie, namnażają się, kiedy pojawiają się co rusz bolące gule, a widok w lustrze przyprawia nas o niechęć/płacz/zgrzytanie zębów - to jest moment kiedy dobrze byłoby zasięgnąć fachowej porady.
Oczywiście, nie wybieramy się do lekarza kiedy wysypało nas dwa tygodnie temu i stosowane kosmetyki nie zdążyły jeszcze zadziałać, ale kilka miesięcy czy lat bez efektów plus stopień zmian skórnych to dwa najistotniejsze czynniki decydujące o tym, kiedy czas na pomoc specjalisty.

Przed wizytą zawsze warto sprawdzić w Internecie, poszukać, popytać znajomych. Decydujemy się w końcu na leczenie czegoś, co stanowi naszą wizytówkę, co widać na pierwszy rzut oka - cery. Ważne jest więc, żeby lekarz nie zrobił nam większej krzywdy i bałaganu, ale żeby profesjonalnie i skutecznie pomógł.
Pamiętajcie też - nawet najlepsza kosmetyczka czy kosmetolog to nie lekarz! Te osoby mogą udzielać wskazówek czy porad, ale leczenie zostawmy tym, którzy się na tym znają najlepiej ;)

Kompetentnemu dermatologowi nie wystarczy rzut oka na naszą twarz. Jeśli wizyta trwa pięć minut i nie zawiera choćby minimalnego wywiadu - być może należy się zastnaowić, czy wszystko z lekarzem jest w porządku.

Dopiero, kiedy lekarz pozna, nawet krótką, historię naszego problemu, dotychczasowe próby pozbycia się go, stosowane specyfiki, tryb życia, dietę, choroby, które mogą wpływać na stan skóry, dopiero wtedy powinien zadecydować, co dalej.

Metody są różne, czasami wystarczy kilka miesięcy z dobrą maścią, czasami trzeba podjąć kurację wewnętrzną(jak w moim przypadku) - to wszystko zależy już od indywidualnego stanu problemu. Nie należy oczekiwać cudów od razu, chociaż owszem, poprawa czasem następuje już po tygodniu-dwóch.

Jeśli macie obawy co do kuracji, wystarczy powiedzieć, zapytać o inne możliwości. Jeśli nie chcecie rezygnować z niektórych kosmetyków albo boicie się, że się "pogryzą" z tym, co przepisze dermatolog - zapytajcie, można nawet przynieść opakowanie ze składem.
Ważne, by kuracja była nie była męczarnią, chociaż pewne wyrzeczenia rzecz jasna mogą być jej częścią.
Istotny jest także kontakt z dermatologiem na bieżąco - w końcu nie zawsze pierwszy przepisany lek trafi w dziesiątkę, czasem nic nie zrobi, czasem podrażni. Dobrze jest mieć świadomość, że w każdej chwili można zadzwonić czy umówić się na szybką konsultację.

Osobiście z mojej decyzji jestem bardzo zadowolona, a mam nadzieję, że będzie jeszcze tylko lepiej.
Przy dużych problemach ze skórą naprawdę, w mojej opinii nie warto się męczyć, zwłaszcza, jeśli nie opuszcza nas poczucie, ze robimy wszystko, a efektów nadal po długim czasie nie ma.
Mam nadzieję, że komuś post pomoże w podjęciu decyzji; planuję tez w niedługim czasie notkę o mojej obecnej pielęgnacji i jej efektach ;)

środa, 14 sierpnia 2013

Planeta Organica, balsam marokanski


W blogosferze od dłuższego czasu furorę robią kosmetyki rosyjskie. Dzisiejszy post  Aliny zainspirował mnie do recenzji jednego z takowych kosmetyków w moich zbiorach ;)


Balsam marokański czy też odżywkę Planeta Organica, można kupić przez internety; krążą plotki, że gdzieś, ktoś, kiedyś, widział, słyszał stacjonarnie, ale ja w okolicy nie uświadczyłam. Sklepów z rosyjskimi kosmetykami jest za to w sieci całe mnóstwo, niektóre wyrosły wręcz jak grzyby po deszczu, dlatego jest w czym wybierać.


Stosuję balsam jako odżywkę do spłukiwania w drugim "O" w OMO(treściwą maskę/olej stosuję jako pierwsze "O"). Spisuje się świetnie, wygładza, nieco ułatwia rozczesywanie(ale ja nie mam z tym problemów), dzięki niemu włosy są miłe w dotyku, miękkie i puszyste i trochę dociążone, tak, jak lubię.


Opakowanie jest ładne i estetyczne, podoba mi się projekt graficzny, zarówno logo(przepięknie błyszczy!), delikatne motywy ozdobne i zdjęcie. Jedyne, do czego się przyczepię - pompka. Pomysł wygodny, ale ta tutaj niestety wykonanie słabe; żeby nanieść dostateczną ilość na moje włosy muszę naciskać kilka razy.


Konsystencja jest niezwykle gęsta, jednak z rozprowadzaniem nie ma problemów. Plusem jest fakt, że nic nie spływa, tylko siedzi sobie posłusznie na włosach, dopóki się ich nie potraktuje strumieniem wody. Zapach jest, jak wielu rosyjskich kosmetyków, bardzo ładny, intensywny; tutaj czuć wyraźnie orientalne, jakby kadzidlane nuty.


Ale odpowiedź, czemu rosyjskie kosmetyki są tak popularne to nie tylko działanie, a także(a może przede wszystkim) składy. Pełne różnych dobrych rzeczy, i to już na pierwszych miejscach w składzie, także nie ma co narzekać, tylko cieszyć się - sama natura. Ten tutaj naprawdę atrakcyjnie się prezentuje, dosyć bogato jak na odżywkę:
Aqua with infusions of Argania Spinosa Kernel Oil, Organic Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Extract, Rosa Damascena Flower Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Flower Extract, Eucalyptus Globulus Leaf Oil, Organic Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Behentrimonium Chloride, Cetrymonium Chloride, Quaternium-87, Hydroxyethylcellulose, Cetrimonium Bromide, Benzyl Alcohol, Sorbic Acid, Benzoic Acid, Citric Acid, Parfum.


Lubię ten balsam, odpowiada mi jego wygląd, zapach, skład, działanie, polubiły go moje włosy. Na pewno skuszę się na więcej rosyjskich kosmetyków, zwłaszcza spod szyldu Planeta Organica :)


czwartek, 8 sierpnia 2013

Vipera, lakier BB


Zdolności manualnych to ja nie posiadam, jeśli już, to w szczątkowej, zanikającej formie. Dlatego też niekoniecznie potrafię malować paznokcie, żeby nic się nie wylewało, nie brudziło skórek, bez smug, odcisków, zadziorków i innych. Ale mimo to uwielbiam mieć pomalowane paznokcie, są dla mnie synonimem kobiecości.


BB-mania owładnęła również Viperę Cosmetics.
Laboratorium Vipery poszło o krok dalej i opracowało formułę balsamu piękna dla Paznokci.
BB Lakier z regenerującą dawką Oleju z Owoców Arganowca wpływa bodźcowo na słabe, kruche, rozdwajające się paznokcie. Szlachetny Olej zwany "złotem Maroka" uzyskiwany jest metodą tłoczenia na zimno.
BB Lakier zawiera wyjątkową kompozycję naturalnych substancji o właściwościach stymulujących wewnątrzkomórkowy proces dotleniania, przywracający ochronę
hydrolipidową
, co gwarantuje płytkom dostateczne nawilżenie.


Lakier BB od Vipery bardzo przypadł mi do gustu. Duże opakowanie(12 ml) kosztowało co prawda ok 13 zł, ale za jakość, jaką sobą przedstawia, potwierdzam, że warto(i kupiłam kolejny z tej serii).
Maluje się nim bardzo dobrze, nie smuży, pędzelek jest dosyć duży, ale wygodny, bardzo szybko schnie i nie bąbelkuje.



Mój kolor to numer 26, który określiłabym jako nieco koralową, ciepłą czerwień. Jest intensywna, elegancka, ale także świeża i bardzo letnia.


Lakier ponoć ma być matowy, dla mnie wykończenie to taki półmat, bardzo ładny i ciekawszy niż zwykły, klasyczny połysk.




Nie wiem, czy pielęgnuje płytkę, bo zwykle i tak nakładam bazę, ale polecam go i sama na pewno skusze się na inne z tej serii - podobają mi się nudziaki.
  

sobota, 3 sierpnia 2013

Ochrona wlosow na basenie



Tak, wiem, że jest już sierpień, czyli formalnie połowa wakacji za nami(no, dla niektórych, studenci mają wrzesień ;).
Niemniej jednak post o takiej tematyce przyda się zawsze, w końcu kto zakaże nam chodzić pływać w chlorowanej wodzie także jesienią i zimą?
Ano nikt i całe szczęście dla nas. Gorzej z naszymi włosami, o czym niedawno boleśnie się przekonałam.

Gdy pierwszy raz w tym roku wybrałam się na basen przyznam bez bicia, kompletnie zapomniałam o ochronie włosów. W rezultacie po wizycie nie dość, ze nie mogłam ich rozczesać, to momentalnie pojawiły się nowe rozdwojone końce. Masakra.
Od tej pory robię więc wszystko, by zminimalizować zniszczenia, za które odpowiedzialny jest główny winowajca: chlor. To dzięki niemu woda na basenie jest czysta i wolna od bakterii. Płacimy za to jednak charakterystycznym zapachem i wysuszeniem skóry i włosów.

Sposobów na skuteczną ochronę jest wiele. Bardzo fajnie opisały to Anwen oraz Lagoena.
Ja pokrótce przedstawię mój sposób.

Po pierwsze, zabezpieczam włosy kosmetykami. Do tego celu służy mi silikonowo-olejowe serum, w moim przypadku po prostu zmieszany wybrany olej(ostatnio awokado) i odżywka z dużą zawartością silikonów(np Dove Split Ends Rescue). Nakładam takie serum na zwilżone wodą włosy i rozprowadzam na całej długości. Poprawiam same końcówki serum przeznaczonym do nich, ostatnio z Green Pharmacy - jest dostatecznie bogate i tłuste, dobrze trzyma się włosów.
Włosy związuje w wysoki koczek i pod czepek - najlepiej materiałowy, ewentualnie, jesli ktoś dużo i intensywnie pływa(jak ja) można się pokusić o silikonowy. Broń boże gumowy - wyrywa i łamie włosy.
Dzięki temu chlor nie ma zbyt dużych szans dostać się do włosów - nawet po godzinie pływania mieszanka pod czepkiem nadal oblepia włosy, zmyje je dopiero szampon ;)
Właśnie, szampon. Ja po basenie wybieram najczęściej któryś z Alterry, gdyż moje rosyjskie są jak dla za słabe po chlorowanej wodzie. Ważne jest, by włosy porządnie oczyścić, z resztek oleju i niechcianego chloru.
Po myciu zawsze nakładam odżywkę która ma włosy wygładzić i zapobiec splątaniu - po pierwszej wizycie bez odżywki wyrwałam sobie mnóstwo kłaczków. Niezbyt miłe i bolesne :/
No i suszenie - najlepiej własną suszarką, niestety. Nie ufam tym basenowym.

Trochę tego jest, ale naprawdę, nie zajmuje to aż tyle czasu. Zawsze można wyjść z pływalni te 5 minut wcześniej, by umyć włosy, a lepiej nawet dopłacić te kilkadziesiąt groszy za przekroczenie czasu ;) niż po kilku wizytach patrzeć, jak wypielęgnowane włosy marnieją i niszczą się na naszych oczach.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...