...czyli słynne Burt's Bees u mnie, na polskiej ziemi i polskich ustach :) Gdy mój wujek udawał się do Ameryki coś z asortymentu tej firmy znajdowało się na liście moich próśb zakupowych. Prośby zostały spełnione i przybyła do mnie paczuszka z aż 4 wariantami słynnej pomadki ochronnej, które to warianty od czerwca testuję i zużywam. Zważywszy na moją małą obsesję dotyczącą ust i specyfików do nich myślę, że po takim czasie mogę wystawić pomadkom porządną recenzję. Czy okazały się tak dobre, jak miałam nadzieję?
W moim posiadaniu znajdują się wersje z acai, granatem, grejpfrutem i mango. Chociaż różnią się one od siebie minimalnie składem i bardziej - zapachem, to działaniem już niekoniecznie - według mnie są tak podobne, że przy ich wyborze można kierować się tylko i wyłącznie preferencjami zapachowymi.
Wszystkie pomadki mają podobną, prostą i charakterystyczną dla firmy szatę graficzną. Nie wyróżniają się na tle innych balsamów do ust gabarytami, po prostu są zwykłe i jest to jak najbardziej funkcjonalne, sprawdzone rozwiązanie - wysuwane pomadki w niewielkich opakowaniach.
O konsystencji nie napiszę także niczego nowatorskiego - jak na pomadki ochronne, złożone głównie z emolientów przystało, sztyfty chociaż zwarte miękną pod wpływem ciepła i dobrze rozsmarowują się na ustach, zostawiając na nich lekko tłustawą(ale nie przesadnie)powłoczkę ochronną. Barwa ich jest biała, poza wersją z granatem -ta ma zabarwienie czerwone i może delikatnie barwić suta, chociaż nie jest to efekt który widać bądź który mi przeszkadza.
Co zaś do działania - zauważyliście już, że nie jestem jakoś wyjątkowo zachwycona? :) Nie mogę powiedzieć, że te poamdki są złe, bo nie są. Być może oczekiwałam od nich za dużo - są one bowiem, zgodnie z nazwą, pomadkami typowo ochronnymi - to znaczy natłuszczają i chronią przed czynnikami zewnętrznymi. Niestety, nie regenerują ust, na co bardzo liczyłam. Na pewno sprawdzają się w sytuacji gdy na dworze warunki są niesprzyjające, ale nie ma co liczyć na to, że odżywienie i regeneracja będą spektakularne. Do tego potrzeba jednak czegoś innego. Nie ma się zresztą co dziwić, patrząc na składy:
Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil,
Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Cera Alba (Beeswax), Aroma (Flavor),
Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Lanolin, Euterpe Oleracea Fruit Oil,
Ammonium Glycyrrhizinate, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf
Extract, Tocopherol, Glycine Soja (Soybean) Oil, Canola Oil (Huile de
Colza), Limonene, Linalool. Natural Flavor Açaí Berry.
Podaję tylko ten wersji z acai, bowiem wszystkie one mają je podobne, przynajmniej "z przodu" - czyli przed zapachem. Pogrubioną czcionką zaznaczyłam składniki, które w pomadce przeważają - uważa się bowiem, że to, co po aromacie zazwyczaj użyte jest w kosmetykach w zbyt małej ilości, by mogło znacząco wpłynąć na działanie. Generalnie jednak jak widać przeważają różne emolienty, oprócz nich znajdziemy jeszcze ekstrakt z rozmarynu i witaminę E - trochę mało jak na regenerację. Obecność olejów, wosku pszczelego i lanoliny ma zadanie stworzyć ochronną powłoczkę - i to robi.
Tylko że dla mnie to jednak ciut za mało jak na potrzeby moich ust.
Pomadki te służą mi więc jako typowo ochronne. Ponieważ nie ruszam się nigdzie bez czegoś do ust, trzymam po jednej w torebkach, w kieszeni płaszcza, itd. Do głębszego dożywienia używam jednak innych kosmetyków i ciągle szukam takich, które oprócz natłuścić - będą regenerowały moje usta. Lepszy pod tym względem jest chociażby miód-balsam Tołpy. Krótko mówiąc - polecam, jeśli szukacie czegoś tylko do ochrony - na zimę będzie jak znalazł :)
Kusisz Bejbe... chyba zbankrutuję :P
OdpowiedzUsuńDo regeneracji ust polecam Blistex niebieski, bądź balsam Tisane w słoiczku :)
OdpowiedzUsuń