Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam dopasowywać odpowiednie zapachy do odpowiedniej pory. Tak jak wiosną cy latem nie potrafię rozkoszować się korzennym aromatem przypraw, tak jesienią i zimą daleka jestem od palenia wosków czy świec o zapachach "przywołujących lato".
Z tego też powodu cieszy mnie obecna, deszczowo-jesienna pogoda, gdyż w końcu mam wenę i okazję by skosztować nowych, typowo ciepłych zapachów z mojej kolekcji. Znaczy to też, że w odstawkę idą nutu kwiatowo-egzotyczne, które królowały jeszcze niedawno - dlatego witam w końcu Honey Glow i Amber Moon, a żegnam Wild Fig i Ginger Dusk, o których to dwóch zapachach dzisiaj napiszę.
Zacznę może od tego, który przypadł mi do gustu bardziej. Wild Fig określany jest jako "z pozoru niewinna tarteletka, która w swoim ciemnofioletowym wnętrzu
skrywa wszystko to, co kojarzy się z idealnymi wakacjami. W wosku Wild
Fig znajdziemy ciepło południowych promieni słońca i odrobinę
orzeźwiającego wiatru, który niesie ze sobą słodkie, owocowe, figowe
nuty. Jest tu też wspomnienie błogiej sjesty i smak towarzyszącego
idealnemu odpoczynkowi wina i domowej konfitury", a wyczuwalny aromat to...figa :)
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak figa pachnie; do niedawna znałam tylko te suszone. Świeżej spróbowałam raz i dla mnie nie miała ani konkretnego smaku, ani zapachu. Nie wiem, czy mój egzemplarz był wadliwy, czy ona tak ma - nie wypowiem się więc, czy wosk faktycznie nimi pachnie.
Wiem natomiast, że jest on dosyć słodki, słodyczą specyficzną, bo jednocześnie kremową i owocową. Czuć, że jest to zapach owocu bardziej aniżeli czegokolwiek innego, ale jednocześnie doza specyficznej świeżości jest niewielka, dobrze wyważona, nie wdziera się nachalnie do nosa i nie krzyczy na mnie. Określiłabym go jako ciepły. Być może tak pachną dzikie figi - lubię tak myśleć.
Aromat wosku na zimno jest według mnie prawie identyczny jak tego roztopionego, wąchając go więc wiadomo, czego się spodziewać. Jest ładny i intensywny - szybko roznosi się dookoła i długo unosi się w powietrzu, nawet po zgaszeniu.
Inaczej sprawa ma się z woskiem Ginger Dusk, który z całej czwórki podoba mi się zdecydowanie najmniej. Wyczuwalne mają być imbir i cytrusy, a sam wosk określony jest jako "smakowita, orzeźwiająca tarteletka, która – tak jak najlepszy na lato,
cukierniczy deser – wykonana została na bazie energetycznych cytrusów i
orientalnego, zdecydowanego imbiru. (...)Wyjątkowa, owocowo-przyprawowa kompozycja zaskakuje
intensywnością, tonizuje, oczyszcza atmosferę. Jej nuty zostały dobrane
tak, aby całość przywodziła na myśl klimat wieczorów spędzanych w
rajskich, tropikalnych okolicznościach przyrody". No cóż - muszę powiedzieć, że dla mnie to po prostu cytrusy(z przewagą chyba cytryny) i imbir. Ale jest to raczej imbir świeży, który ma w sobie ten cytrynowy posmak, jest to też imbir ugładzony, ugrzeczniony. Mało ma wspólnego z imbirem znanym z kuchni, imbirem często spotykanym w korzennych, zimowych mieszankach. Nie dominuje, nie wybija się na pierwszy plan.
Całość nie jest może bardzo intensywna(i dobrze), ale wyczuwalna, po prostu - cytrusy z domieszką "czegoś". Nie płaski cytrusowy aromat, ale też nic specjalnie odkrywczego. Aromat dobry do odświeżenia pokoju np. po sprzątaniu lub rano, ale nie do tego, by się nim delektować.
Z tych dwóch to Wild Fig spodobał mi się bardziej i to jego poleciłabym, gdyby ktoś mnie zapytał. Do niego też być może wrócę - z powodu jego ciepła i słodyczy nada się na słoneczne jesienne popołudnie. Natomiast Ginger Dusk testowałam jeszcze latem, na początku września - i jego prędko nie odpalę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz